poniedziałek, 3 listopada 2014

Rozdział III

dzień z życia Ulki i Hansa
       Niebo w tę wyjątkową noc usiane było gwiazdami. Powietrze chłodziła bryza, która niosła zapach wilgotnej trawy i niestety, zapach krwi. Gdy księżyc wisiał samotnie na niebie, rozświetlał świat, a woda błyszczała jak obsypana bursztynami.
Od kilku godzin siedziała, wsłuchując się w szelest trawy i piskliwego głosu ludzi z domów.
Mężczyzna siedzący na przeciw niej pokręcił głową w rozpaczy i obsesyjnie szarpnął za nos. Nigdy wcześniej Ulka nie widziała w takim świetle Hansa. Miała go tylko dla siebie, mogła go mieć tu i teraz. Czuła na sobie jego ciepły oddech, który drażnił jej zmarznięte policzka.
Nagle wróciła przeszłość. Pierwszy dzień, gdy się poznali. Sroga zimna, a ona spacerowała ulicami Warszawy, gdy spostrzegła chłopaka. Wysoki o nienagannym wyrazie twarzy, patrzył na nią. Przyglądał jej się z wyjątkową uwagą. Gdy oddaliła się czuła na sobie jego spojrzenie, które wierci w jej plecy. 
- Poczekaj! - krzyknął z niemieckim akcentem, doganiając, złapał ją za nadgarstek. Milczała. Nawet nie odwróciła się, miała może 10 lat, co może 10-latka, która chce do ciepłego domu? 
Przyglądał jaj się dalej, aż w końcu nie wytrzymała presji i spojrzała na niego. Jej tęczówki zabłyszczały od łez, a usta zadrżały w nikłym u uśmiechu...
        Siedziała, ściskając jego nadgarstki i wpatrując się w jego ciemne oczy. Włosy opadły na jego czoło, a Zielona dalej siedziała, wpatrując się w niego z dziecinną nadzieją.
- Pamiętasz co ślubowałem ci przy naszym spotkaniu? - zapytał, biorąc jej twarz w dłonie. Jej oczy otworzyły się szerzej, a uśmiech jakby szedł z jej twarzy.
- "Że nie zostawię cie aż do śmierci". - odparła szeptem, dotknęła swoimi dłońmi jego dłoni i przymknęła oczy. - Pamiętaj, nie obiecuj czegoś, czego nie jesteś wstanie spełnić. - dopowiedziała drżącym głosem, wtulając w twarz jeszcze bardziej w jego ciepłe dłonie.
Żaden z nich nie był w stanie opisać co w tedy czuli. Słowa, których sens rzuca się na wiatr, a one toną w nim jak kamień w wodzie.
Długa cisza, nieswoja, zabijająca wszelkie uczucia właśnie w tym momencie zapanowała. Przecinała ich spokojne oddechy i spojrzenia. Co jakiś czas tylko Ulka spoglądała na niego, kątem oka, ale nie spostrzegła na jego twarzy czegoś w rodzaju uczucia. Malowała się obojętność, ta obojętność, która zabiła setki, tysiące osób.
- Powinnam już iść. - odparła Ula po dłuższym zastanowieniu. Heniek nie spojrzał nawet na nią, zalana łzami spostrzegła tylko wzruszenie ramion i puste spojrzenie.
Policzki zaczerwieniły się od łez, a dłonie zacisnęła w pięści. Przyglądając mu się jeszcze przez długą chwilę, spostrzegła, że "jej Henia" już nie ma. Jest za to zaprogramowane zwierze, które nie potrafi samodzielnie podjąć jakiejkolwiek decyzji, która była by w małym stopniu racjonalna.
Uczucia, które wcześniej były zapisane w ułamku sekundy zniknęły. Wiatr zaczął rozwiewać jej ciemne włosy, a deszcz zmył z ubrań błoto. Gwiazdy schowały się za chmurami, a księżyc nadal był sam, wisiał tam samotny, tak jak ona stoi tutaj. W miejscu, gdzie przelano krew milionów.
       Droga do domu wyjątkowo się dłużyła. Mimo godziny policyjnej, patrolu nigdzie nie było. "Pewnie odstraszył ich deszcz. Szwaby z cukru" - pomyślała Ulka, przyśpieszając kroku.
Jej nogi stąpały o ludzie ciała, kałuże krwi a co jakiś czas o błoto.


      Tadeusz Zawadzki, dla wielu ludzi po prostu Zośka.
Chłopak z wyjątkowym zacięciem przywódczy, pochodził z inteligenckiej rodziny. Starał się pokazywać z jak najlepszej strony. Znał prawdę o Uli. Nie chciał jej bronić, czuł do niej pewną nienawiść ale i miłość. Taką miłość, którą ukazuje się na szczęśliwe zakończenie w książkach dla dzieci. Takie gdzie dwóch ludzi wkracza w inny świat, ich świat, w którym nie liczy się nic więcej niż miłość, szczęście i poczucie bezpieczeństwa.
     Zośka gotowy do strzały, w ostatniej chwili spostrzegł, że jest to zapłakana Zielona, która klęczała wtulona w trupa.
Leżała w ludzkiej kałuży krwi, w stworzonym z ciał wale, który miał być zakopany, a oni? Zostawieni na zapomnienie, zdeptani z innym światem.
Nikt nie podszedł, nawet Tadeusz, który zawsze garnął się aby jej pomagać. Stał jakby przyklejony do ziemi, a ona tylko płakała i płakała. Jakby to była jedyna rzecz, którą potrafiła.
- Ulka! - krzyknął Antek, który podbiegł do niej, podnosząc ją z ziemi.
Znów nie kontaktowała, jej spojrzenie było puste, bez wyrazu i pełne obojętności. A uczucia jakby wypalone żywcem, serce zamienione na kamień obojętności.
- Antoni co z nią? - zapytał podenerwowany Zośka, powoli podchodząc do Ulki, wiedział, że coś jest nie tak.
- Kilka dni temu widziano ją ze szkopem. - odparł chłopak stojący przy drzewie. A ona dalej klęczała, wpatrując się w ciała ludzi. Zośka ujął jej twarz. Była zimna, blada i poraniona. Oczy straciły sens, emanujące nieustanną pustką.


      Leżała na łóżku, przykryta białą pościelą z niezmieniającym się wyrazem twarzy.
Wszystko stawało się tak niemożliwe i dalekie. Dawny dom, ciepło rodzinnego ogniska. A teraz ruiny, krew na rękach i codzienne umieranie od środka. Jak żyć, kiedy na to nie pozwalają? Jak kochać, kiedy druga osoba to odwieczny wróg?
     Zośka ściskał jej dłoń, a ona dalej leżała, wpatrując się w krzyż wiszący na ścianie. Nic nie było jak dawniej, śmierć stawała się codziennością.
- Ulka... - wycedził przez łzy Tadeusz, opierając czoło o jej dłonie - Ulka odezwij się. Powiedz jedno słowo. - powiedział, wycierając z poczerwieniałych policzek, łzy.
Cisza stawała się coraz to mniej przyjemna, zadawała ciosy niewidzialnym nożem, zabijając jakąkolwiek nadzieję.
    Zimny wieczór, na ulicach pojedyncze światła lamp, oddawały cień patrolu.
Zośka nadal siedział przy łóżku Zielonej, wpatrywał się w jej zaszklone tęczówki.
- Śmierć... - odparła szeptem Ulka, ściskając mocniej dłoń chłopaka, ale nadal nie odwracała swojego wzroku od małego, czarnego krzyża.
Chłopak słysząc jej słowa, poderwał się na nogi i zapalił kilka świec, patrząc na spływający pot z jej czoła. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że jest ranna. Nieskazitelnie biała pościel dostała czerwonej plamy, a jego dłonie były właśnie w jej krwi.
Spojrzał na Ulkę z przerażeniem, a na jej twarzy wymalował się ironiczny uśmiech.
    Zośka wybiegł z pokoju, krzycząc głośno, błagając kogokolwiek o pomoc, ale był zdany na siebie. Już dawno było po godzinie policyjnej, a nikt nie miał odwagi wyjść z domu.
Aż w końcu rozległo się pukanie, miał nadzieje, że to ktoś  przyszedł mu pomóc, ale mylił się.
W drzwiach stał wysoki chłopak, mężczyzna. Miał na sobie niemiecki mundur. Tadeusz nie miał się jak bronić. Przepchnięty przez Niemca, upadł na podłogę.
Szkop wszedł do pokoju gdzie leżała konająca Ulka, wiedział, że jest bezbronna i nie będzie w stanie się bronić. Nie chciał dłużej czekać, a więc wziął młodą dziewczynę na ręce i wyszedł z kamienicy, tak jakby nigdy nic się nie stało.
     Droga zdawała się ciągnąc niesłychanie, jakby Wacha była na drugim końcu Warszawy.
Oczy Uli błyszczały, przekrwione białka dostrzegły w mężczyźnie coś znajomego. Chaotyczne spojrzenie w końcu stanęło na jego wyraźnych, Niemieckich rysach twarzy. Łapczywy oddech i cicho, wysyczane przez zaciśnięte zęby imię: "Heniu".
Miłość na wojnie była inna. Biegło się za nią bez tchu, nieustannie szukając, usiłując czytać ją jak otwartą księgę.

      Wacha była bezpieczna tylko dla Niemców, ale dla innych nie. Każdy Polak, Żyd rozstrzeliwany był bez większego wahania. Strzały padały jeden za drugim.
      Leżała na pryczy - wyjątkowo wygodnej pryczy, ale kontakt z Ulką znów się urwał. Przytomna, z szeroko otwartymi oczyma, wpatrująca się w biały sufit.
Wyczulenie na ciężkie kroki, stawało się być inne. Każdy szmer, głośniejszy krok powodowały u młodej dziewczyny wybuch płaczu.
- Mamy twoich przyjaciół. - wysyczał oschle Hans, rzucając w stronę dziewczyny zawinięty w papier kawałek chleba. Ta jednak dalej milczała, wiedziała o czym mówi. Wiedziała, że  w domu Rudego było wszystko na ich niekorzyść.
Jan Bytnar, szanowany harcmistrz, członek podziemnej organizacji "Wawer". Jeden z dowódcy Grup Szturmowych i podporucznik Armii Krajowej, znalazł się w rękach gestapo.
Jej wzrok był nieprzytomny, a gorączka ewidentnie nasilała się. Pot spływał po jej czole, a usta spierzchły, układając się w cichym majaczeniu.
- Zapłaciłem lekarzowi, żeby cię nie wydaj. Ciesz się, że cie jeszcze nie rozstrzelałem jak Żyda. - rzucił oschle Hans, szarpiąc ją za zakrwawioną koszulę. Jednak ta nadal, wpatrywała się w biel ścian.
- Powiedz mi coś o tym koledze. Jak mu tam? Zośka? Tadek? A może wolisz o Rudym? Biednego katują. Chyba, że... - urwał w momencie, kiedy Ulka poderwała się z łóżka i rzuciła się na niego z pięściami.
Nie trzeba było długo czekać, aż padnie na ziemię z hukiem. Ręce jej drżały, a z oczu wypłynął strumyk łez. Podniosła, ubrudzoną od kurzu i krwi twarz, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami.
- I nawet śmierć nas nie rozłączy, tak to mówiłaś mi Urszulo? - ten głos, przypominający lodową górę, której nie dało się przebić. Jego głos nieustannie był jak księżyc podczas zaćmienia, ciemna chmura, która przesłania słońce.
- Faszystowska świnia... - wycedziła Ulka, zaciskając dłonie w pięści. Co ją czeka? Auschwitz, roboty czy pewna śmierć z rąk ukochanego?
Czując silne dłonie, zaciskające się na jej szyi, zaczęła ostatkiem sił krzyczeć, błagać o pomoc i litość.
- Niedługo będzie ci ciążył łańcuch u nogi. - odparł, pchnął ją wprost na pryczę.
Nagłe poczucie bezpieczeństwa odpłynęło jak sen. Na zewnątrz znów rozległy się dźwięki samolotów. Z daleka wyglądały jak ptaki, szybujące po niebie, szukające swoje miejsca. Wymarzonego aby stworzyć gniazdo, a tym gniazdem są ludzie, domy, miasta i wsie. Nieustannie bombardowane i równane z ziemią.

     Światło przebijało się przez białe firanki, a zapach świeżości mieszał się z intensywnym zapachem męskiej wody po goleni.
Gdy otworzyła szerzej zobaczyła, że nie ma na sobie potarganego i zakrwawionego munduru, ale zieloną sukienkę, a włosy upięte wysoki tylko pojedynce kosmyki opadały na jej twarz. I to cholerne uczucie, że serce własnie łamie ci żebra, bo wiesz, że obok leży on. Ukochany i znienawidzony.
    - Jak to śpiewałaś mi gdy hasaliśmy po polach? "Siekiera, motyka, gaz i prąd. Kiedy pomiot pójdzie stąd"[1]? - odparł z pogardą, zaspanym głosem Hans.
Czując bijące ciepło od jego ciała, nie mogła przestać nieustannie przymykać oczu czy wybuchnąć krzykiem i nostalgicznym płaczem.
Nieustanny ból, przeszywał ją całą, każdy ruch od razu doprowadziła do nieludzkiego bólu. I te słowa "niedługo będzie ci ciążył łańcuch u nogi", jakby wyryty w jej głowie.
Wiedziała co musi zrobić. Zośka od zawsze ją tego uczył, aby walczyć o swoją godność. Czując jak oddech Heńka znów się wyrównuje i staje się spokojny, wiedziała co zrobić.
Na stoliku nocnym leżała broń, francuski pistolet, nienawidzący brudu. Jeden strzał i zabije swoją miłość.
Czując silną dłoń mężczyzny na swojej talii, wzdrygnęła się. Cieszyła się, że jej zwinność na coś się przydaje. Wysuwając się spod pościeli i uścisku Hansa, na palcach przeszła do stolika. Gdy poczuła w swoich dłoniach chłód broni od razu skierowała się do drzwi. Ucieczka była szybka i trudna. W okół patrol. W bramach, oknach i na ulicach nieustannie przemieszczający się SS-manni. Ale kiedy chcesz walczyć zrobić wszystko. Wszystko aby wpaść w ramiona osoby, która nauczyła cię żyć, pokazała kolorowe barwy wojny.
Dlatego wyjście z domu nie sprawiło jej problemu, zostawiając uchylone drzwi, zaczęła szybko zbiegać co kilka schodów. Kiedy doznała uderzenia świeżego powietrza zaczęła biec. Biec ile miała sił, ignorując plączące się nogi i ból, który tylko się nasilał.
      Polana, jedyne spokojne miejsce. Brak krwi, trupów i Niemców, a w tle pochylona postać chłopaka, płaczącego, ściskającego w dłoniach różaniec.
I to ciche "Amen" rozlegające się w trawie. Wiatr targał jej włosy, kosmyki włosów, które zniszczyły elegancki wygląd.
Ulka podeszła bliżej chłopaka i położyła drżącą dłoń na jego plecach. Uklęknęła obok niego, ten jednak wpatrzony w różaniec nie odwrócił w jej stronę twarzy.
- Nie przegrałam, dalej walczę. - wyszeptała, nachylając się nad jego uchem.
W momencie chłopak poderwał się i zobaczył w niej Zieloną, a Zielona ujrzała Zośkę. Zapłakanego, z czerwonymi policzkami.
Czując jego silny uścisk i uspakajające bicie serca przymknęła oczy. Wszystko stało się tak piękne. Czuła się wolna, jakby ktoś tchnął w nią nadzieje i wyszeptał do jej ucha "odżyje blask letnich barw, bo nie przestajesz żyć, bo walczysz nie o zwykłych kilka chwil...".
- Nic nas nie rozłączy. Tylko ty i ja. - powiedziała drącym głosem, położyła zmarzniętą dłoń na jego rozgrzanym od łez policzku.
- Ulka co ty mówisz? - zapytał, dotykając swoją dłonią jej dłoni. Czując, jak jest słaba, usiadł, sadzając ją pod jednym z drzew.
Zielona spojrzała na niego niewyraźnym wzrokiem z uniesionym kącikiem ust.
- Słyszysz? Te strzały w oddali obwieszczają, że to koniec. Koniec nas. Uciekniemy tam, gdzie będziemy wiecznie. - powiedziała, przymykając jeszcze bardziej oczy.
Wyraz twarzy Tadeusza. Przyglądał się nieustannie, majaczącej Urszuli. Spojrzał w dal, ale dostrzegł tylko dym. Gdy zorientował się, że czyha na nich niebezpieczeństwo, zerwał się na nogi, biorąc dziewczynę na ręce.
Biegł przed siebie, nie patrzył gdzie jest, ale czując coraz bliższy zapach spalenizny wiedział, że są bez szans.
Wbiegł do pobliskiego, opuszczonego domu i ułożył Ulę na starym materacu, wciskając w jej dłonie, zakrwawiony różaniec.

[1] - Zakazane piosenki "Siekiera, motyka"